2007-09-09,
Warszawa
Zazwyczaj
nie piszę na kacu. Nigdy nie pisałam na kacu. Jeśli wyjdzie z tego cokolwiek
dobrego, będę mocno zaskoczona. Może najbardziej zaskoczona w życiu. Wszystko,
co zdarzyło się przez ostatni rok, było po raz pierwszy. Niedawno skończyłam
roczek. Śliczny mały bobasek…
Co
ja w ogóle bredzę? Brzydzę się tą swoją niewiedzą. Wymyśliłam już tyle wersji
swojej przeszłości, a tak naprawdę nie jestem w stanie zgadnąć, skąd się
wzięłam i jak mam naprawdę na imię.
Rok
temu, w sierpniu obudziłam się w rowie. Noc nie była bardzo gorąca, a ja nie
miałam na sobie żadnych ubrań. Nic mnie nie bolało, więc pewnie nikt mnie nie
pobił, nie uderzyłam się w głowę. Zaczęłam iść przed siebie i ucieszyłam się,
że umiem czytać. Słyszałam ludzi, którzy byli niedaleko mnie. Chowałam się
przed nimi, żeby nie dostrzegli mojej nagości. Gdy zobaczyłam znak Warszawa, uznałam, że brzmi znajomo. Musiałam być z tego państwa i miasta, pomyślałam
wtedy. Uznałam, że idę do domu. Bardziej przerażająca była ilość kilometrów do
przebycia – ponad trzysta. Miałam bose stopy i nie potrzebowałam dużo czasu,
żeby się skaleczyć. Bardzo bolało, ale miałam wrażenie, że to coś nowego i
trochę mnie fascynowała lepka, ciepła krew. Miałam szczęście i trafiłam na
kontener Caritas. Gdy zobaczyłam czerwony krzyż, uznałam, że w środku będzie
apteczka. Ucieszyłam się, że na reszcie coś skojarzyłam. Wtedy wiedziałam na
pewno tylko jedno – że powinnam wiedzieć, kim jestem, a nie wiedziałam prawie
nic. Znalazłam ubrania (teraz wiem, że dziecięce), które na mnie pasowały.
Przestałam się bać i szłam poboczem. Przyzwyczaiłam się do bólu i prawie nie
utykałam. Nie zwracałam uwagi na nic poza znakami Warszawa i zmniejszającą się ilością kilometrów do
przebycia. Do świtu przeszłam zaledwie trzydzieści i zaczęłam się bardzo źle
czuć. Po godzinie pogorszyło mi się na tyle, że musiałam usiąść. Niedługo potem
ktoś się zatrzymał i wybiegł z auta. Spojrzałam pod słońce i rozpoznałam
sylwetkę kobiety. Przez szybę auta wyglądała może jedenastoletnia dziewczynka.
- Dziecko, co ci jest? Czemu tak siedzisz na
poboczu? Ktoś cię skrzywdził.
- Źle się poczułam. Nie mogłam dalej iść.
Kobieta
mówiła bardzo dużo, ale nie miałam siły odpowiadać.
- Gdzie szłas?
- Do Warszawy.
- Tak daleko? Jesteś pewna? Gdzie są twoi
rodzice?
Pomyślałam,
że ta dziwna, dobra i zatroskana kobieta myśli, że jestem dzieckiem.
Wiedziałam, że się myli. Widziałam siebie nagą. Nie byłam dzieckiem. Nie byłam też
pewna, co kobieta chce usłyszeć
- Uciekłam z domu. Nie mam rodziców, a w
Warszawie czeka na mnie babcia.
- Musi być przerażona. Wsiadaj szybko.
Kiedy
niezdarnie ładowałam zdrętwiałe ciało na tylną kanapę auta, kobieta
przeczesywała bagażnik w poszukiwaniu koca. Otuliłam się nim szczelnie i
usnęłam w ciągu kilku chwil. W aucie pachniało lawendą, a w lusterku dostrzegłam,
że kobieta ma ciemne i przejęte oczy. Dziewczynka się nie odezwała, choć nie
potrafiłam sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że nie była niczego ciekawa. Tuż
przed świtem kobieta mnie obudziła i podała najsmaczniejszą bułkę z szynką,
serkiem i papryką na świecie. Musiałam jeść jakby mnie głodzono. Ledwie napiłam
się herbaty, zapytała o adres babci. Dostrzegłam jakieś ładne osiedle po prawej
stronie.
- Mieszkam na tym osiedlu – wymamrotałam pod
nosem. Miałam nadzieję, że kobieta nie wyczuła niepewności w moim głosie. Nie
chciałam wylądować na pogotowiu opiekuńczym.
- Tu w lewo? – kobieta zdawała się znać drogę.
- Chyba tak. Nie jeżdżę nigdy autem.
- My też mieszkamy na tym osiedlu – kobieta
była zadowolona z siebie, chyba chciała mnie odwieźć pod same drzwi.
Pomyślałam
„no to ładnie” i zacisnęłam usta. Już nic nie odpowiem. Każę jej się zatrzymać
przy pierwszym lepszym placu zabaw.
- Ile masz lat, kochanie? – zapytała
zatroskana kobieta. Nie mogłam na to nie odpowiedzieć.
- Ee… prawie szesnaście.
- Naprawdę? Wyglądasz na o wiele mniej.
- No nie wiem… jestem chyba trochę niska – czułam,
że muszę być przekonująca, ale nie dziecinna. – Tutaj mieszkam, proszę pani.
- Och… - kobieta zwolniła i zatrzymała
samochód przy chodniku.
- Dziękuję za wszystko. To bardzo miło z pani
strony, że obeszło się bez policji i pogotowia opiekuńczego – starałam się być
jak najbardziej rezolutna i brzmieć odpowiedzialnie. Na tyle, na ile było to
możliwe w obliczu ucieczki z domu.
- To nic takiego. W przeszłości też zdarzało
mi się uciec z domu. Może nie tak daleko, jak tobie, ale jednak.
- Jeszcze raz dziękuję – wybąkałam wysiadając
na chodnik.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi, ale kobieta otworzyła okno i spojrzała na mnie tymi przenikliwie
czarnymi oczami.
- Pamiętaj, - zawiesiła znacząco głos - że wszyscy żyjemy czyimś niedokończonym
życiem.
Uniosłam
tylko wysoko brwi i srebrny mercedes odjechał w nieznanym mi kierunku. Wtedy
miałam wrażenie, że niedługo spotkam tę kobietę ponownie.
Nie
pozostało mi nic innego, jak usiąść na ławce i zastanowić się co dalej. Nie
miałam dokąd pójść. Nie śmierdziałam groszem, a to, co miałam na sobie, w
świetle dziennym przypominało dżinsy i T-shirt, którymi pewnie kiedyś było. Na
nogach miałam adidasy, niegdyś białe. Wolałam nie myśleć, jak wygląda moja
pokaleczona stopa. Usiadłam na ławce i starałam się skupić na czymkolwiek,
tylko nie na bólu. Bezskutecznie. Zdjęłam but. Pokonałam niechęć i przemyłam
ranę wodą mineralną. Na trawniku rosła babka
szerokolistna, którą pogniotłam i przyłożyłam do oczyszczonej podeszwy.
Wtedy
właśnie to do mnie trafiło. Nie mogłam być znikąd, skoro wiedziałam, co to za
zioło, znałam markę samochodu. Wiedziałam, że mam na nogach adidasy. Wszystko
było normalne. Wszystko poza moją tożsamością i przeszłością. Nie potrafiłam
nawet powiedzieć, który mamy rok, chociaż to pojęcie nie było mi obce. Na pewno
dwa tysiące któryś.
Kiedy
tak myślałam i uciekałam od bólu, ktoś położył mi dłoń na ramieniu i przemówił
śpiewnym głosem. Tak… ten głos był melodyjny, czysty i nierzeczywisty. Zupełnie
nie pasował do osoby, która stała za moimi plecami. Zupełnie nie pasował do
treści, która padła z JEJ ust:
- Dzień dobry, dziewczynko. Masz może trochę
czasu?
Chociaż
to nieprawdopodobne, ta kobieta była babcią. Najzwyklejszą, przygarbioną
staruszką. Spotyka się takie na każdym osiedlu, targu i w kościele. Nic
specjalnego, gdyby nie TEN głos.
- Ee… - wyjęczałam mało elokwentnie – chyba
tak – miałam mnóstwo czasu.
- Właśnie szłam na zakupy, ale jestem już
stara, – uśmiechnęła się, jakby to było coś wstydliwego i niezbyt oczywistego –
ale nie chcę, żebyś nosiła moje torby. Mam wózeczek, który za sobą ciągnę, –
wskazała skinieniem na coś w rodzaju towarowej deskorolki – ale ta podróż mi
się dłuży. Przydałoby się jakieś towarzystwo.
Każdy
wyraz wymawiała starannie. Niektóre z naciskiem. W głowie miałam mętlik, ale
trudno było tego wszystkiego nie zapamiętać. Wózeczek, podróż, starość,
towarzystwo.
- Oczywiście - wstałam jak na komendę i od
razu zajęłam miejsce u boku MOJEJ babci.