Kiedy
Cyganka dotknęła ostrożnie jego ramienia, Jude właśnie przepadał w czarną
przepaść. Sarah wyciągała do niego rękę. Dzieliły ich centymetry. Pęd powietrza
nie pozwalał mu oddychać. Ona krzyczała resztkami powietrza. Chciał spadać
równie szybko jak ona, ale oddalała się bezlitośnie. Przepaść zaczęła
przypominać wąską studnię. Nienaturalnie powoli wpadł do wody na jej dnie. Była
ciepła i sięgała mu do pasa. Próbował przeczesać wodę rekami, żeby znaleźć
Sarę, ale nic tam nie było. Ocknął się i wyglądał na przerażonego.
- Hey,
Jude. Don’t take it bad… Take a sad song and make it better[1]…
- zanuciła - Nie chciałam cię przestraszyć, ale chyba śnił ci się koszmar.
- Skąd
wiesz jak mam na imię? – kropelki potu spływały po pobladłym obliczu zmęczonego
mężczyzny. Tymczasem Cyganka roześmiała się pogodnie.
- Mam na
imię Angela. – podała mu rękę, a on odruchowo przyjął to zaproszenie do rozmowy
- Lekarz powiedział, że jesteś moim bratem. Czyli, ja to Alice? Po co to całe
zamieszanie, Jude?
- Bałem
się, że jesteś tu nielegalnie.
- W
pewnym sensie na pewno. Dziękuję w każdym razie… – na chwilę się zawahała – coś
cię dręczy, prawda?
Jude
przez chwilę myślał, jak bardzo niedorzeczne w tej całej szpitalnej sytuacji
będzie jego pytanie. Ale prędzej, czy później musiało paść.
- Co to
za sztuczka, która Ci się ze mną udała. Czytasz ludziom w myślach?
Znowu
pogodny śmiech. Właściwie to ona powinna czuć się nieswojo.
- Nie.
To tylko sztuczka, jak sam już zauważyłeś. Przykro mi, że poddałeś się
złudzeniom.
- Pokaż
mi, jak to robisz… musisz… - powoli zdawał sobie sprawę, na jakiego wyszedł
idiotę. Przyjechał za dziewczyną do szpitala tylko po to, żeby dowiedzieć się
więcej na temat sztuczek.
- Nie
muszę, ale chcę. Widzisz… ja po prostu potrafię odczytać, co piszesz z ruchu
twoich rąk. Umiem też czytać z ruchu warg. Niepospolita umiejętność, ot co. Nic
godnego uwagi.
Być może
sztuczka, myślał Jude. A jednak dla niego godna uwagi. Skupiał się teraz
wyłącznie na Angeli, która nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała mu
Cyganki. Na łóżku szpitalnym wyglądała jak porcelanowa lalka. Ile mogła ważyć?
Czterdzieści pięć kilo? Góra. Gdy ją niósł, wydawało się, że waży tyle walizka.
Miała bardzo drobną twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi, otoczoną burzą
kasztanowych włosów, ogromne oczy, wydatne usta i delikatny nosek. Podkulała
nogi, jak przestraszone dziecko. Znam cię,
myślał.
- Tak ci
się wydaje – odpowiedziała prychnięciem na jego niewypowiedziane myśli.
- Co
powiedziałaś?
Cisza.
Kłopotliwa
cisza.
-
Chciałam tylko powiedzieć, że wydaje ci się, że to niemożliwe. – jej oczy błagały
o jeszcze jedną szansę – napisz coś na kartce a się przekonasz.
-
Dobrze…
Zawahał
się przez chwilę, ale Angela dość skutecznie odwiodła go od podejrzliwych
myśli. Zasłonił kartkę jedną ręką, a drugą napisał coś najbardziej oczywistego.
I don’t
believe you. I try so hard, but it does no good.
- I co? Już zapewne wiesz… - w
jego głosie nie było ironii, a jedynie zawód. Tak bardzo się zawiódł, bo sięgał
po coś, czego nie mógł otrzymać.
- Nie wierzysz mi. Bardzo się starasz, ale nic
z tego.
Jude nie
odpowiedział i nic nie słyszał. Myślami nadal był w szpitalnej sali, ale sprzed
dwóch lat. Czuł ciężar gipsu na klatce piersiowej. Miał unieruchomioną głowę.
Nawet nie mógł na nią spojrzeć, gdy Helen weszła i się rozpłakała. Wiedział, że
nie płacze dlatego, że widzi swojego syna uwięzionego w gipsie.
Gdyby Sarah żyła, to ona sama przyszłaby, żeby go przywitać. A gdyby nie mogła
przyjść, to leżałaby tu z nim. Powiedziała tylko, że jej przykro i że Tommy
jest cały. Mówiła to tak, jakby to była jej wina. Chciała go pocałować w czoło.
I wtedy to powiedział z nienawiścią i odrazą do samego siebie. Nie wierzę ci. I wiele bolesnych słów. A
potem błagał o śmierć, odmawiał przyjmowania środków przeciwbólowych i
wrzeszczał po nocach. Jestem mordercą!
Nie
dalej jak trzy miesiące temu udało mu się wyjść z odrętwienia. Tak bardzo pragnę do ciebie dołączyć, Saro.
Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Tu już nie ma nic. Nadal nie znajduję powodów,
dla których warto żyć.
Jude
stawał się coraz bardziej nieobecny.
-
Przepraszam cię Angela. Teraz, skoro stałem twoim bratem … muszę tu chwilę z
tobą posiedzieć. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko – mówiąc to i tak wiedział,
że czekałby na wyniki, choćby na korytarzu.
- Jude…
strasznie chce mi się spać, a nie powinnam do czasu rezonansu. Może opowiesz
mi coś o sobie?
-
Myślisz, że moje gawędzenie cię nie uśpi?
- Wydaje
mi się, że bardzo mnie to zainteresuje. Spróbuj – zachęciła niezwykle
dziecinnym, słodkim głosikiem.
- Umiesz
dodawać otuchy – uśmiechnął się niepewnie na wpół smutnymi oczami. – Potrafisz
wyciągać informacje, co? Zgodzę się, ale ty też musisz mi obiecać wyjaśnienia.
- Nie
wiem, czy mogę ci cokolwiek obiecać. Widzisz… uciekam przed swoją przeszłością.
Za każdym razem, kiedy do niej wracam, pęka mi serce. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Chyba
tak… chyba też tak się czuję. Tylko, że serce pękło mi już dawno.
- Drugi
raz nie pęknie? – teraz to ona uśmiechała się z pomieszaniem współczucia i
zachęty na twarzy.
- Nie. –
przyznał tymi samymi smutno uśmiechającymi się oczami. – Moje życie skończyło
się, kiedy spowodowałem straszny wypadek samochodowy.
Angela
wbiła wzrok w szpitalną śnieżno białą pościel. Spod grubych czarnych rzęs nie
było widać wzruszenia, które ją ogarniało. Tymczasem Jude kontynuował.
- Przyjechałem
z rodziną na wakacje do Polski. Pamiętam, że wszystko było takie idealne. Sara
rozkoszowała się zapachem sierpniowego powietrza, a dwuletni Tommy mówił
pełnymi zdaniami coś w swoim języku. Moi rodzice kupili w tych okolicach stary
drewniany dom i postanowili spędzić resztę życia w rodzinnych stronach Helen. Nie
chciałem, żeby George po nas przyjeżdżał taki kawał drogi, dlatego wypożyczyłem
samochód na lotnisku – na chwilę zawiesił głos. To, o czym miał powiedzieć tej
zupełnie obcej kobiecie przychodziło mu bez wysiłku. Trochę tak, jakby
wiedział, że nie zaspakaja wyłącznie jej ciekawości. – Nie zajechałem daleko.
Skręcałem w lewo. Popatrzyłem odruchowo w prawo, czy nic nie jedzie. Wjechałem
wprost pod koła TIR-a. Dalej pamiętam tylko straszny huk i zgrzyt. W miejscu,
gdzie siedziała Sara samochód był
sprasowany. Tommy siedział w miejscu poza strefą zgniotu w foteliku
samochodowym. Po kilku dniach obserwacji stwierdzono, że nic mu się właściwie
nie stało. Nie miałem tyle szczęścia, co on. Obudziłem się po trzech tygodniach.
Przez cały czas, gdy nie mogłem
się ruszać, błagałem o śmierć. Wszystko mnie swędziało i było mi okropnie
gorąco. Tak, jak przewidziała Sara, wrzesień tamtego roku był gorący i
słoneczny. Czułem, że w dzień płonę, a w nocy gniję. Kiedy rozkroili gips byłem praktycznie
bezwładny. Smród przy tym był nie do zniesienia. Tylko utwierdziłem się mnie w
przekonaniu, kim jestem. Byłem żywym trupem. Skażony piętnem obrzydliwej
zbrodni. Kimś bez celu w życiu.
Jude
skończył mówić, uśmiechnął się nieśmiało, a Angela się zasępiła.
- To
dlatego nie wróciłeś do Londynu?
- Skąd
wiesz?
- Masz
akcent, łatwy do wychwycenia. Nie obraź się, ale mimo wszystko ładnie mówisz po
polsku.
Jude
zaniemówił. Angela była taka łagodna, wręcz dziecinnie prosta w swoich
komentarzach. Ale. Było jednak ale.
Jak to możliwe, że każde jej spostrzeżenie jest tak trafne i początkowo
nieprzewidywalne? Błyskotliwość? Inteligencja? A może po prostu słucha uważniej
niż reszta świata, która go właściwie nie obchodzi?
- Ot,
cała historia. Bez fajerwerków. Mówię na to Game Over.
- Każda
historia zasługuje na happy end.
- Moja
takiego nie ma.
- Ty i
Tommy żyjecie. Dla niego życie dopiero się zaczęło i nikt nie powiedział, że
twoje dobiegło końca. Wręcz przeciwnie. Na końcu opowiadania jest trzykropek.
Cieszę się, że mi to wszystko opowiedziałeś.
Za każdą
sekundą wypowiadanych przez Angelę słów wzbierała w nim złość. Każdy uśmiech
potęgował atak furii, który nieuchronnie miał nastąpić. Co ona sobie myśli?
Nawiedzona optymistka. Szlag. Może to jakiś świadek Jehowy, a może za mocno
uderzyła się w głowę. Przez chwilę krótką jak mrugnięcie oka miał wywrzeszczeć,
co myśli. Przez równie krótką chwilę chciał wyjść i nie oglądać się za siebie.
I wtedy to powiedziała.
- Bzdury
gadam. Przepraszam Jude. Mówię to, w co sama chciałabym uwierzyć. Dla mnie nie
ma happy endu. Wraz z życiem, które mi odebrano, odszedł sens mojego istnienia.
Nawet nie wiesz, jak to jest, gdy ktoś rozdziera Twoją dusze i ciało… a ty nic
na to nie możesz poradzić. Co można zrobić? Chyba tylko uciec i nie oglądać się
za siebie.
Tak. To
była szczera prawda. On też uciekał i powoli zapominał. Już właściwie niewiele
pamiętał. Jej zapach. Uleciał. Jej głos? Tylko na video. Ani cień smaku jej
ust. Jakie były? Bóg, jeśli istnieje, wie. Twarz? Ta ze zdjęć, nic poza tym.
Nie umiałby jej namalować. Pamięć o Sarze umiera wraz z jego szarymi komórkami.
Dziewczyna. Ucieka. Coś straciła.
Co? Nieważne. Jest taką samą kaleką jak ja. Teraz moja kolej ją pocieszać.
Żart, dobry żart. Nie umiem pocieszyć własnego syna, gdy rozbije kolano. Od
razu przystępuję do reanimacji. Co jej powiem? Wszystko będzie dobrze.
Przynajmniej nie miałaś wpływu na to, co się stało? Ja to dopiero przeżyłem
tragedię! Jestem w końcu mordercą, a nie ofiarą. Chcesz się ze mną przejechać?
Pokażę ci jakie to straszne.
Histeria.
Ból. Ukłucie żalu i pustki.
Rezonans.
Cisza. Okropna cisza i samotność.
Wróciła.
Jest. Uśmiecha się tak, jakby nic jej nie było.
-
Wszystko w normie, panie doktorze?
- Mózg
pani siostry wydaje się być zdrowy, aczkolwiek nie do końca w normie – lekarz uśmiechnął
się żartobliwie i puścił oczko. – Zadam jedno krótkie pytanie. Czy posiada pani
ponadprzeciętne zdolności językowe?
- Tak… -
zawahała się – wyczytał to pan z wyników rezonansu?
Angela
wydawała się znudzona i pogrążona w myślach. Jude był co najmniej zaskoczony. Wyczekiwał w napięciu, co
dalej powie lekarz. Może jednak uderzyła się w głowę, myślał. Nie… to nonsens.
- Widzi
pani… jakby to do czegoś porównać? Tak jak większość mężczyzn zauważa, czy
kobieta ma duże oczy, uszy, nos, biodra, piersi i tak dalej, przez lata
praktyki nauczyłem się rozpoznawać „przerośnięte” części ludzkich mózgów. Przy
czym nie mam na myśli rozmiarów, ale wzmożoną aktywność pewnych ośrodków. Musi
pani też być muzykalna i niezwykle wrażliwa na to, co inni czują.
- To
prawda… - znowu się nasępiła – ale
pozbyłabym się ich bez wahania.
- Cóż za
nonsens. Przecież to same pozytywne cechy. Dlaczego którejś z nich chciałaby
się pani pozbyć?
Smutny,
zawiedziony uśmiech Angeli zbił obecnych z tropu. Spojrzała przed siebie na
coś, czego inni nie mogli widzieć.
- Dla świętego spokoju, panie doktorze.
[1] Fragm. Hey, Jude The Beatles.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz