Strony

wtorek, 30 października 2012

№ 3 Przebudzenie



Kiedy Cyganka dotknęła ostrożnie jego ramienia, Jude właśnie przepadał w czarną przepaść. Sarah wyciągała do niego rękę. Dzieliły ich centymetry. Pęd powietrza nie pozwalał mu oddychać. Ona krzyczała resztkami powietrza. Chciał spadać równie szybko jak ona, ale oddalała się bezlitośnie. Przepaść zaczęła przypominać wąską studnię. Nienaturalnie powoli wpadł do wody na jej dnie. Była ciepła i sięgała mu do pasa. Próbował przeczesać wodę rekami, żeby znaleźć Sarę, ale nic tam nie było. Ocknął się i wyglądał na przerażonego.
- Hey, Jude. Don’t take it bad… Take a sad song and make it better[1]… - zanuciła - Nie chciałam cię przestraszyć, ale chyba śnił ci się koszmar.
- Skąd wiesz jak mam na imię? – kropelki potu spływały po pobladłym obliczu zmęczonego mężczyzny. Tymczasem Cyganka roześmiała się pogodnie.
- Mam na imię Angela. – podała mu rękę, a on odruchowo przyjął to zaproszenie do rozmowy - Lekarz powiedział, że jesteś moim bratem. Czyli, ja to Alice? Po co to całe zamieszanie, Jude?
- Bałem się, że jesteś tu nielegalnie.
- W pewnym sensie na pewno. Dziękuję w każdym razie… – na chwilę się zawahała – coś cię dręczy, prawda?
Jude przez chwilę myślał, jak bardzo niedorzeczne w tej całej szpitalnej sytuacji będzie jego pytanie. Ale prędzej, czy później musiało paść.
- Co to za sztuczka, która Ci się ze mną udała. Czytasz ludziom w myślach?
Znowu pogodny śmiech. Właściwie to ona powinna czuć się nieswojo.
- Nie. To tylko sztuczka, jak sam już zauważyłeś. Przykro mi, że poddałeś się złudzeniom.
- Pokaż mi, jak to robisz… musisz… - powoli zdawał sobie sprawę, na jakiego wyszedł idiotę. Przyjechał za dziewczyną do szpitala tylko po to, żeby dowiedzieć się więcej na temat sztuczek.
- Nie muszę, ale chcę. Widzisz… ja po prostu potrafię odczytać, co piszesz z ruchu twoich rąk. Umiem też czytać z ruchu warg. Niepospolita umiejętność, ot co. Nic godnego uwagi.
Być może sztuczka, myślał Jude. A jednak dla niego godna uwagi. Skupiał się teraz wyłącznie na Angeli, która nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała mu Cyganki. Na łóżku szpitalnym wyglądała jak porcelanowa lalka. Ile mogła ważyć? Czterdzieści pięć kilo? Góra. Gdy ją niósł, wydawało się, że waży tyle walizka. Miała bardzo drobną twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi, otoczoną burzą kasztanowych włosów, ogromne oczy, wydatne usta i delikatny nosek. Podkulała nogi, jak przestraszone dziecko. Znam cię, myślał.
- Tak ci się wydaje – odpowiedziała prychnięciem na jego niewypowiedziane myśli.
- Co powiedziałaś?
Cisza.
Kłopotliwa cisza.
- Chciałam tylko powiedzieć, że wydaje ci się, że to niemożliwe. – jej oczy błagały o jeszcze jedną szansę – napisz coś na kartce a się przekonasz.
- Dobrze…
Zawahał się przez chwilę, ale Angela dość skutecznie odwiodła go od podejrzliwych myśli. Zasłonił kartkę jedną ręką, a drugą napisał coś najbardziej oczywistego.
I don’t believe you. I try so hard, but it does no good.
 - I co? Już zapewne wiesz… - w jego głosie nie było ironii, a jedynie zawód. Tak bardzo się zawiódł, bo sięgał po coś, czego nie mógł otrzymać.
 - Nie wierzysz mi. Bardzo się starasz, ale nic z tego.
Jude nie odpowiedział i nic nie słyszał. Myślami nadal był w szpitalnej sali, ale sprzed dwóch lat. Czuł ciężar gipsu na klatce piersiowej. Miał unieruchomioną głowę. Nawet nie mógł na nią spojrzeć, gdy Helen weszła i się rozpłakała. Wiedział, że nie płacze dlatego, że widzi swojego syna uwięzionego w gipsie. Gdyby Sarah żyła, to ona sama przyszłaby, żeby go przywitać. A gdyby nie mogła przyjść, to leżałaby tu z nim. Powiedziała tylko, że jej przykro i że Tommy jest cały. Mówiła to tak, jakby to była jej wina. Chciała go pocałować w czoło. I wtedy to powiedział z nienawiścią i odrazą do samego siebie. Nie wierzę ci. I wiele bolesnych słów. A potem błagał o śmierć, odmawiał przyjmowania środków przeciwbólowych i wrzeszczał po nocach. Jestem mordercą!
Nie dalej jak trzy miesiące temu udało mu się wyjść z odrętwienia. Tak bardzo pragnę do ciebie dołączyć, Saro. Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. Tu już nie ma nic. Nadal nie znajduję powodów, dla których warto żyć.
Jude stawał się coraz bardziej nieobecny.
- Przepraszam cię Angela. Teraz, skoro stałem twoim bratem … muszę tu chwilę z tobą posiedzieć. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko – mówiąc to i tak wiedział, że czekałby na wyniki, choćby na korytarzu.
- Jude… strasznie chce mi się spać, a nie powinnam do czasu rezonansu. Może opowiesz mi coś o sobie?
- Myślisz, że moje gawędzenie cię nie uśpi?
- Wydaje mi się, że bardzo mnie to zainteresuje. Spróbuj – zachęciła niezwykle dziecinnym, słodkim głosikiem.
- Umiesz dodawać otuchy – uśmiechnął się niepewnie na wpół smutnymi oczami. – Potrafisz wyciągać informacje, co? Zgodzę się, ale ty też musisz mi obiecać wyjaśnienia.
- Nie wiem, czy mogę ci cokolwiek obiecać. Widzisz… uciekam przed swoją przeszłością. Za każdym razem, kiedy do niej wracam, pęka mi serce.  Rozumiesz, co mam na myśli?
- Chyba tak… chyba też tak się czuję. Tylko, że serce pękło mi już dawno.
- Drugi raz nie pęknie? – teraz to ona uśmiechała się z pomieszaniem współczucia i zachęty na twarzy.
- Nie. – przyznał tymi samymi smutno uśmiechającymi się oczami. – Moje życie skończyło się, kiedy spowodowałem straszny wypadek samochodowy.
Angela wbiła wzrok w szpitalną śnieżno białą pościel. Spod grubych czarnych rzęs nie było widać wzruszenia, które ją ogarniało. Tymczasem Jude kontynuował.
- Przyjechałem z rodziną na wakacje do Polski. Pamiętam, że wszystko było takie idealne. Sara rozkoszowała się zapachem sierpniowego powietrza, a dwuletni Tommy mówił pełnymi zdaniami coś w swoim języku. Moi rodzice kupili w tych okolicach stary drewniany dom i postanowili spędzić resztę życia w rodzinnych stronach Helen. Nie chciałem, żeby George po nas przyjeżdżał taki kawał drogi, dlatego wypożyczyłem samochód na lotnisku – na chwilę zawiesił głos. To, o czym miał powiedzieć tej zupełnie obcej kobiecie przychodziło mu bez wysiłku. Trochę tak, jakby wiedział, że nie zaspakaja wyłącznie jej ciekawości. – Nie zajechałem daleko. Skręcałem w lewo. Popatrzyłem odruchowo w prawo, czy nic nie jedzie. Wjechałem wprost pod koła TIR-a. Dalej pamiętam tylko straszny huk i zgrzyt. W miejscu, gdzie siedziała Sara  samochód był sprasowany. Tommy siedział w miejscu poza strefą zgniotu w foteliku samochodowym. Po kilku dniach obserwacji stwierdzono, że nic mu się właściwie nie stało. Nie miałem tyle szczęścia, co on. Obudziłem się po trzech tygodniach.
Przez cały czas, gdy nie mogłem się ruszać, błagałem o śmierć. Wszystko mnie swędziało i było mi okropnie gorąco. Tak, jak przewidziała Sara, wrzesień tamtego roku był gorący i słoneczny. Czułem, że w dzień płonę, a w nocy gniję.  Kiedy rozkroili gips byłem praktycznie bezwładny. Smród przy tym był nie do zniesienia. Tylko utwierdziłem się mnie w przekonaniu, kim jestem. Byłem żywym trupem. Skażony piętnem obrzydliwej zbrodni. Kimś bez celu w życiu.
Jude skończył mówić, uśmiechnął się nieśmiało, a Angela się zasępiła.
- To dlatego nie wróciłeś do Londynu?
- Skąd wiesz?
- Masz akcent, łatwy do wychwycenia. Nie obraź się, ale mimo wszystko ładnie mówisz po polsku.
Jude zaniemówił. Angela była taka łagodna, wręcz dziecinnie prosta w swoich komentarzach. Ale. Było jednak ale. Jak to możliwe, że każde jej spostrzeżenie jest tak trafne i początkowo nieprzewidywalne? Błyskotliwość? Inteligencja? A może po prostu słucha uważniej niż reszta świata, która go właściwie nie obchodzi?
- Ot, cała historia. Bez fajerwerków. Mówię na to Game Over.
- Każda historia zasługuje na happy end.
- Moja takiego nie ma.
- Ty i Tommy żyjecie. Dla niego życie dopiero się zaczęło i nikt nie powiedział, że twoje dobiegło końca. Wręcz przeciwnie. Na końcu opowiadania jest trzykropek. Cieszę się, że mi to wszystko opowiedziałeś.
Za każdą sekundą wypowiadanych przez Angelę słów wzbierała w nim złość. Każdy uśmiech potęgował atak furii, który nieuchronnie miał nastąpić. Co ona sobie myśli? Nawiedzona optymistka. Szlag. Może to jakiś świadek Jehowy, a może za mocno uderzyła się w głowę. Przez chwilę krótką jak mrugnięcie oka miał wywrzeszczeć, co myśli. Przez równie krótką chwilę chciał wyjść i nie oglądać się za siebie. I wtedy to powiedziała.
- Bzdury gadam. Przepraszam Jude. Mówię to, w co sama chciałabym uwierzyć. Dla mnie nie ma happy endu. Wraz z życiem, które mi odebrano, odszedł sens mojego istnienia. Nawet nie wiesz, jak to jest, gdy ktoś rozdziera Twoją dusze i ciało… a ty nic na to nie możesz poradzić. Co można zrobić? Chyba tylko uciec i nie oglądać się za siebie.
Tak. To była szczera prawda. On też uciekał i powoli zapominał. Już właściwie niewiele pamiętał. Jej zapach. Uleciał. Jej głos? Tylko na video. Ani cień smaku jej ust. Jakie były? Bóg, jeśli istnieje, wie. Twarz? Ta ze zdjęć, nic poza tym. Nie umiałby jej namalować. Pamięć o Sarze umiera wraz z jego szarymi komórkami.
Dziewczyna. Ucieka. Coś straciła. Co? Nieważne. Jest taką samą kaleką jak ja. Teraz moja kolej ją pocieszać. Żart, dobry żart. Nie umiem pocieszyć własnego syna, gdy rozbije kolano. Od razu przystępuję do reanimacji. Co jej powiem? Wszystko będzie dobrze. Przynajmniej nie miałaś wpływu na to, co się stało? Ja to dopiero przeżyłem tragedię! Jestem w końcu mordercą, a nie ofiarą. Chcesz się ze mną przejechać? Pokażę ci jakie to straszne.
Histeria. Ból. Ukłucie żalu i pustki.
Rezonans. Cisza. Okropna cisza i samotność.
Wróciła. Jest. Uśmiecha się tak, jakby nic jej nie było.
- Wszystko w normie, panie doktorze?
- Mózg pani siostry wydaje się być zdrowy, aczkolwiek nie do końca w normie – lekarz uśmiechnął się żartobliwie i puścił oczko. – Zadam jedno krótkie pytanie. Czy posiada pani ponadprzeciętne zdolności językowe?
- Tak… - zawahała się – wyczytał to pan z wyników rezonansu?
Angela wydawała się znudzona i pogrążona w myślach. Jude był co najmniej zaskoczony. Wyczekiwał w napięciu, co dalej powie lekarz. Może jednak uderzyła się w głowę, myślał. Nie… to nonsens.
- Widzi pani… jakby to do czegoś porównać? Tak jak większość mężczyzn zauważa, czy kobieta ma duże oczy, uszy, nos, biodra, piersi i tak dalej, przez lata praktyki nauczyłem się rozpoznawać „przerośnięte” części ludzkich mózgów. Przy czym nie mam na myśli rozmiarów, ale wzmożoną aktywność pewnych ośrodków. Musi pani też być muzykalna i niezwykle wrażliwa na to, co inni czują.
- To prawda…  - znowu się nasępiła – ale pozbyłabym się ich bez wahania.
- Cóż za nonsens. Przecież to same pozytywne cechy. Dlaczego którejś z nich chciałaby się pani pozbyć?
Smutny, zawiedziony uśmiech Angeli zbił obecnych z tropu. Spojrzała przed siebie na coś, czego inni nie mogli widzieć.
- Dla świętego spokoju, panie doktorze.


[1] Fragm. Hey, Jude The Beatles.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz