Strony

niedziela, 28 października 2012

№ 1 Cyganka



Niebo nad Rzeszowem wydawało się jego mieszkańcom obce tego dnia. Chmury sprawiały wrażenie, jakby przesuwały się w przyspieszonym tempie, powietrze gęstniało w bezruchu. Tymczasem przechodnie na ulicy Trzeciego Maja siadali i wstawali z ławek, śmiali się zajadając lody z „Myszki”. Stare kamienice po obu stronach ulicy pochylały się nad brukiem. Zegar na wieży farnej wybił dwa razy. Było nadzwyczaj ciepło jak na październik.
Jude Lovegood właśnie dopijał trzecią kawę, gdy jego uwagę przykuł dość nietypowy obraz. Patrzył teraz przez okno biura agencji reklamowej nad „Galerią Panagą” i nie mógł uwierzyć własnym oczom. To ta sama dziewczyna! Nie dalej jak tydzień temu przyszedł do niego kolega z działu promocji. Dał mu zdjęcie ślicznej modelki. Jude zdziwił się, że akurat jemu zlecono zadanie, a nie jakiemuś szeregowemu grafikowi. Komuś bardzo zależało, aby to był właśnie on. Miał zmienić kilka drobnych szczegółów jej twarzy, sprawić, aby stała się bezosobowa, taka bardziej symboliczna niż z krwi i kości. Zabawa miała być łatwa, szybka i przyjemna, a skończyło się frustracją. Jego dziewczyna owszem zaczęła przypominać bezosobowy symbol piękna, ale straciła wszystko, co mogło go oczarować. Był niezadowolony ze swojej pracy. Z takim też komentarzem wysłał plik koledze.
Biuro było puste, a on jak głupi wpatrywał się w jakąś roześmianą Cygankę. Człowieku, co cię tak w niej bawi, myślał. Wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna umilkła, a ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Dopił resztki kawy, zarzucił kurtkę i wyszedł na zewnątrz w klapkach. Usiadł na ławce naprzeciwko i obserwował spektakl jednego aktora.
- Panie i panowie, zaprezentuję dzisiaj niezwykłą sztukę cygańską. Proszę się nie bać. Szukam ochotnika, który pozwoli mi przeczytać jego myśli. Dowodem tego, że mówię prawdę będzie odkrycie kart z jego przeszłości.
Co za bzdury, zaraz ją skompromituję – pomyślał i nie zważając na swój nieodpowiedni strój zgłosił się.
Cyganka kazała mu napisać na kartce różne imiona, w sumie sześć. Od razu domyślił się, że potem zapyta go o imię jego matki, siostry, byłej i obecnej dziewczyny, może też wrogów. Postanowił ją wykiwać.
Nie dam ci tej satysfakcji, pomyślał. Ze wszystkiego w życiu najbardziej bał się przypadku. Przypadek zabija, przypadek niszczy. Napisał kilka przypadkowych imion, bardzo niestarannie i szybko.
- Teraz złóż kartkę i trzymaj ją na widoku tak, żeby każdy widział, że tam jest i że nie mogę jej przeczytać. Podejdź do mnie bliżej. Nie bój się, nie gryzę.
Nie miałby nic przeciwko, gdyby go ugryzła. Cyganka była bardzo ładna. Ciekawe czy naprawdę płynie w niej gorąca krew. Zaraz jednak zaczął wstydzić się swoich myśli. Niech cię szlag, Jude. Zaciążyło mu poczucie winy tak ogromne, że zaczął się dusić. Już nic nie widział. Tylko Sarę spadającą w przepaść. Złowrogi zgrzyt metalu. Trzask. Okropny huk. Cisza. Duszę się. Zacisnął zęby, żeby nie krzyknąć.
- Położę Ci rękę na sercu – popatrzyła na niego z pogodnym wyrazem twarzy.
Ale on już tego nie słyszał. Poczuł tylko ciepły dotyk tam, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywał ciężar nie do udźwignięcia. Ocknął się i zobaczył, że dziewczyna patrzy na niego z mieszaniną strachu i obrzydzenia. Oderwała rękę jak oparzona. Sam się siebie brzydził. Może z zewnątrz też zacząłem już gnić. Powinienem nie żyć.
– Tyle smutku? Przepraszam – spojrzała gdzieś poza niego ze strachem i z grymasem bólu na twarzy ponownie położyła dłoń. Miała zielone oczy, jakich grafik by nie stworzył. Nawet, gdyby spróbował, po wielu godzinach pracy prototyp nie dorównałby oryginałowi. Boże, jeśli istniejesz, co w takich oczach mógłbyś poprawić?
Znowu położyła mu rękę na sercu. Jude stał oniemiały i czekał na rychłą kompromitację. Już miał odejść od dziewczyny, która zmuszała się do jakiegoś nadludzkiego wysiłku, gdy otworzyła usta i wypowiedziała pierwsze zdanie.
- Chcesz mnie skompromitować. Pierwsze imię to Angela. Daisy. Tony. Rose. George. Patricia.
Mógł się domyślić, że zada mu takie pytanie. To oczywiste… Ale skąd u licha znała te imiona. Ktoś musiał patrzyć mu przez ramię. Jeszcze przed chwilą było mu jej żal, ale teraz był na nią po prostu wściekły. Już dawno nie był wściekły na kogoś poza sobą samym. Kiedy to było? Ponad rok temu. Uśmiechnął się pod nosem. Znienawidził ją w ułamku sekundy. Miał ochotę strącić jej rękę, odwrócić się i odejść. Te wszystkie myśli i uczucia zawładnęły nim w ciągu ułamka sekundy, podczas gdy przez ostatnie kilka miesięcy nie czuł nic.
Ręka oszustki, stała się bezwładna i wraz z właścicielką uderzyła o bruk. Upadek wyglądał realistycznie, ale należało mieć się na baczności. Nie wykluczone, że to sprawka zorganizowanej grupy złodziei, którzy okradają nic nie podejrzewających gapiów. Tylko z czego mieliby okraść faceta w klapkach? Gdy przyjrzał się bliżej, z przykrością stwierdził, że dziewczyna niestety nie udaje. Szlag! Ostrożnie zbliżył się do twarzy dziewczyny, żeby sprawdzić, czy oddycha. Chociaż tyle, że żyje, pomyślał. Krew… Pełno tu krwi!
- Niech ktoś wezwie karetkę! Znam ją, wezmę ją do biura dopóki nie przyjadą, niech ktoś mi pomoże!
Gdy niósł bezwładne i znienawidzone ciało w poprzek ulicy, słyszał zawiedzione pomruki gapiów. „Wszędzie oszuści, gdzie się człowiek nie obejrzy”. Szło za nim dwóch przerażonych, ale i chętnych do pomocy licealistów. Pewnie podpalali trawę w przerwie między lekcjami. Z przejęciem powtarzali ciągle to samo „Aaale jazda, stary!”.
Zabieranie tej dziewczyny nie było najlepszym pomysłem, ale w biurze było cicho i ciepło. Ułożył ją na kanapie, wyjął z szafy czysty podkoszulek i przyłożył do rany z tyłu głowy. Licealiści zdawali się rozumieć wydarzenie lepiej niż pozostali przechodnie.
 - Proszę pana? Nie boi się pan, że będą kłopoty? Przecież pan jej tak naprawdę nie zna. Po co jej pomagać. I tak ją deportują.
- W istocie chłopaki, jazda na całego. Zdaje się, że możecie już iść. Zostanę z nią, dopóki nie przyjedzie karetka.
- Stary, ale uważaj, to w końcu Cyganka. No, niczego sobie, ale jednak. Dobra, spadamy, bo spóźnimy się na polski.
W głowie roiło mu się od najczarniejszych myśli i ogarniał go strach – skąd mogła wiedzieć, że jest taki pusty, taki obcy i dlaczego teraz leży na kanapie dla klientów firmy z jego podkoszulkiem owiniętym wokół głowy?
- Mała, czemu się przewróciłaś. Taka sztuczka, czy jak? Coś ci nie wyszło. I czemu jesteś taka… taka niesamowita i straszna zarazem? Co z Tobą będzie, mała? Kto Cię tutaj przysłał i skąd mam Twoje zdjęcie? Czemu się ciebie boję i mówię sam do siebie?
Wiele słyszał o handlu żywym towarem, o zmuszaniu do żebrania. Na pewno o to chodziło, ale skąd to zdjęcie? Przecież nikt nie robiłby zdjęć zwykłej żebraczki. Zresztą ona wcale nie zbierała pieniędzy.
- To bez sensu. Zaraz przyjedzie karetka. Może powinienem im o wszystkim powiedzieć? A może z nią jechać i udawać jej brata, chłopaka, czy kogo tam? – zaczynał głośno myśleć tak, jak wtedy, gdy musiał wybierać, czy zostać w Rzeszowie, czy wrócić do swojego Londynu. Został tam, gdzie jego serce. Game over.
            Syreny.
- Mała, za dwie minuty po Ciebie przyjdą. Jeśli masz się obudzić i coś mi powiedzieć, to teraz, bo muszę podjąć decyzję. Albo idę z Tobą, albo przeciw Tobie.
            I już nic nie mógł mówić, bo przypomniał sobie te zielone oczy – takie młode, ale na pewno smutne. Nie wiedział, kto był ofiarą, czy on, czy ona.
- Proszę się odsunąć! – sanitariusz sprawdził, czy oddycha, odwinął głowę dziewczyny, włożył bezceremonialnie palce w ranę, drugi zaś świecił latareczką w jej oczy. – Zna ją pan?
- Tak, to moja siostra – skłamał. Nie lubił tego, ale to jedyne co mu wychodziło.
- Co się konkretnie stało? Ktoś, kto wezwał karetkę nie umiał nic dokładnie powiedzieć.
- Zwykłe omdlenie. Uderzyła głową o bruk – teraz już tylko mijał się z prawdą. Niezwykłe omdlenie.
- Może pan z nami jechać, jeśli nie ma Pan innego transportu.
- Pojadę własnym autem, tylko nie wiem, do którego szpitala… Aha, ona nie ma dokumentów przy sobie, mogę  dowieźć je później?
- To już nie nasza sprawa. Jak pan dojedzie do szpitala numer dwa, to Pan może dać ubezpieczenie albo dowód tożsamości i zapłacić.
Ubrał buty, zamknął za sanitariuszami biuro i pobiegł na parking. Był zły, bo wiedział, że nie powinien jeździć autem. Kilka dni temu bezczelny kieszonkowiec ukradł mu portfel ze wszystkimi dokumentami. Co za idiotyczna sytuacja. Zamiast biec za złodziejem, stał jak wryty przez jedną sekundę, a następnie wsiadł do auta i pojechał do Narola, do rodziców.
- Alice? Listen to me for a moment. No, no, I’m not making fun of you. Just listen. Bring your ID and health insurance to hospital number 2. Make it quick. I need it to help someone. Yes, confidential.
Czuł się naprawdę okropnie wciągając w to swoją siostrę, ale miał nieodparte wrażenie, że w ten sposób uratuje komuś życie. Alice czekała pod wejściem na izbę przyjęć. Była zła i przestraszona.
- Jak ci się udało zdążyć przede mną? – zapytał nie ukrywając radości w głosie.
- Może nie jesteś takim dobrym kierowcą, jak ci się zawsze zdawało. A może po prostu motory jeżdżą szybciej. Mam tu to, o co mnie prosiłeś, nie wiem dlaczego po angielsku. I mam nadzieję, że to, co teraz robię jest bardzo dla Ciebie bardzo ważne, bo na kilometr wyczuwam kłopoty.
- Alice, nikt o niczym się nie dowie. Ok? Tylko podam pani te dokumenty, powiem, że jestem bratem dziewczyny, która miała przeze mnie wypadek i zaraz Ci wszystko oddam. Poczekaj pięć minut.
- Już mi się to nie podoba.
- Po prostu tu stój i patrz, czy nie wchodzą jacyś dziwni ludzie, no wiesz obcokrajowcy.
- Masz na myśli siebie?
- Złośliwa i przekorna, jak zawsze. Skup się i po prostu pilnuj.
- Dobra, idź już, tylko szybko. Chcę mieć to za sobą.
Z dokumentami poszło jak z płatka. No prawie, bo zagraniczne ubezpieczenia wprowadziły niezłe zamieszanie i wszystko trwało z pół godziny.  Nikt nawet nie sprawdził, czy zdjęcie się zgadza i wszystko było w porządku. Osiemnastoletnia panna Alice Lovegood była legalna i do tego przysługiwał jej jednoosobowy pokój.
Tymczasem prawdziwa Alice stała pod wejściem do szpitala i zapuszczała korzenie. Cierpliwa i wyrozumiała, jak zawsze.
- Wszystko załatwione. Nikt nie wchodził? – Jude zapytał, choć sam nie wierzył w istnienie owych handlarzy żywym towarem, którzy powstali w jego wyobraźni.
- Nikt, kto wydałby mi się podejrzany. Sami Polacy. No może poza jedną kobietą w łachmanach i koszykiem. Wyglądała na staruszkę.
- Alice! Nigdy nie możesz robić, o co cię proszę?
Rzucił się pędem do poczekalni, ale staruszki nie było. Wrócił do pielęgniarki, która zajmowała się ubezpieczeniem.
- Przepraszam, może mi pani powiedzieć, gdzie dokładnie mogę znaleźć moją siostrę?
- Jeszcze robią jej prześwietlenie. Potem umieszczą ją w sali numer 1 na parterze, o tu prosto.
Nie odpowiadając, pobiegł we wskazanym kierunku, po drodze potrącając kilka osób. Staruszki, ani nikogo innego jednak nie było. Wszystko wyglądało w porządku, pokój był pusty. Zadzwonił dzwonkiem i zaraz pojawiła się uprzejma pielęgniarka.
- Czy może Pani wezwać lekarza dyżurnego? Chciałbym się dowiedzieć, jak się czuje moja siostra.
- Z tego, co wiem, to czeka na rezonans magnetyczny. Ma pękniętą czaszkę, rana na głowie jest tylko powierzchowna.
- Mimo wszystko, proszę wezwać lekarza. Muszę porozmawiać z nim osobiście. – zdenerwowanie powoli ustępowało.
- Dobrze, ale będzie pan musiał chwilę poczekać, doktor wykonuje w tej chwili zabieg.
- Dziękuję – odpowiedział już zupełnie opanowanym tonem. Dopiero teraz dostrzegł, że pielęgniarka ma współczujący wyraz twarzy i naprawdę chce mu pomóc – i przepraszam, że byłem niegrzeczny.
Kobieta uśmiechnęła się pogodnie i cicho wyszła. Został sam. Znowu.
Czuł odrazę do szpitali. To tutaj obudził się rok temu, zupełnie nic nie czując. Zaczął przeczesywać otoczenie w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale był sam. Próbował znaleźć w głowie jakiś punkt zaczepienia i z trudem przypomniał sobie kim jest i skąd się wziął w tym oszołamiająco białym miejscu. A potem już tylko przepadał w ciemność. Przyjechała jego matka z jej ust wydobyły się najbardziej odrażające słowa, jakie mogły istnieć. Długo myślał, że to tylko koszmar, bo nadal niewiele czuł. O przeklęta morfino, wspominał. Na pewno pękłoby mu serce, gdyby nie narkotyk. „Sarah nie żyje, Jude. Ale Tommy ma się dobrze…” Co dalej mówiła, tego już nie pamięta. Sarah nie żyła od dwóch tygodni, a lekarze zamiast go dobić, walczyli o jego podłe życie.
- Panie Lovegood? Zaraz przywieziemy pana siostrę. – Z transu wydobył go głos lekarza. Tego samego lekarza, który ratował go przed rokiem. – Proszę się nie martwić, wszystko z nią w porządku. Ma tylko dziesięć szwów. Zatrzymamy ją kilka dni, żeby upewnić się, że omdlenia nie powrócą.
- Dziękuję, panie Jarocki. Po raz kolejny stanął pan na wysokości zadania.
Lekarz o zmęczonych oczach zmarszczył brwi, bo pamiętał, jak bardzo Jude nie chciał żyć. Poklepał go po ramieniu i prawie bezgłośnie wyszedł z pokoju. Zmęczenie wzięło górę. Jude oparł głowę o ścianę i odpłynął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz