Niebo
nad Rzeszowem wydawało się jego mieszkańcom obce tego dnia. Chmury sprawiały
wrażenie, jakby przesuwały się w przyspieszonym tempie, powietrze gęstniało w
bezruchu. Tymczasem przechodnie na ulicy Trzeciego Maja siadali i wstawali z
ławek, śmiali się zajadając lody z „Myszki”. Stare kamienice po obu stronach
ulicy pochylały się nad brukiem. Zegar na wieży farnej wybił dwa razy. Było
nadzwyczaj ciepło jak na październik.
Jude
Lovegood właśnie dopijał trzecią kawę, gdy jego uwagę przykuł dość nietypowy
obraz. Patrzył teraz przez okno biura agencji reklamowej nad „Galerią Panagą” i
nie mógł uwierzyć własnym oczom. To ta
sama dziewczyna! Nie dalej jak tydzień temu przyszedł do niego kolega z działu
promocji. Dał mu zdjęcie ślicznej modelki. Jude zdziwił się, że akurat jemu
zlecono zadanie, a nie jakiemuś szeregowemu grafikowi. Komuś bardzo zależało,
aby to był właśnie on. Miał zmienić kilka drobnych szczegółów jej twarzy,
sprawić, aby stała się bezosobowa, taka bardziej symboliczna niż z krwi i kości.
Zabawa miała być łatwa, szybka i przyjemna, a skończyło się frustracją. Jego
dziewczyna owszem zaczęła przypominać bezosobowy symbol piękna, ale straciła
wszystko, co mogło go oczarować. Był niezadowolony ze swojej pracy. Z takim też
komentarzem wysłał plik koledze.
Biuro
było puste, a on jak głupi wpatrywał się w jakąś roześmianą Cygankę. Człowieku,
co cię tak w niej bawi, myślał. Wtedy zdał sobie sprawę, że dziewczyna umilkła,
a ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Dopił resztki kawy, zarzucił
kurtkę i wyszedł na zewnątrz w klapkach. Usiadł na ławce naprzeciwko i
obserwował spektakl jednego aktora.
- Panie
i panowie, zaprezentuję dzisiaj niezwykłą sztukę cygańską. Proszę się nie bać.
Szukam ochotnika, który pozwoli mi przeczytać jego myśli. Dowodem tego, że
mówię prawdę będzie odkrycie kart z jego przeszłości.
Co za
bzdury, zaraz ją skompromituję – pomyślał i nie zważając na swój nieodpowiedni
strój zgłosił się.
Cyganka
kazała mu napisać na kartce różne imiona, w sumie sześć. Od razu domyślił się,
że potem zapyta go o imię jego matki, siostry, byłej i obecnej dziewczyny, może
też wrogów. Postanowił ją wykiwać.
Nie dam
ci tej satysfakcji, pomyślał. Ze wszystkiego w życiu najbardziej bał się
przypadku. Przypadek zabija, przypadek niszczy. Napisał kilka przypadkowych
imion, bardzo niestarannie i szybko.
- Teraz
złóż kartkę i trzymaj ją na widoku tak, żeby każdy widział, że tam jest i że
nie mogę jej przeczytać. Podejdź do mnie bliżej. Nie bój się, nie gryzę.
Nie
miałby nic przeciwko, gdyby go ugryzła. Cyganka była bardzo ładna. Ciekawe czy
naprawdę płynie w niej gorąca krew. Zaraz jednak zaczął wstydzić się swoich
myśli. Niech cię szlag, Jude. Zaciążyło mu poczucie winy tak ogromne, że zaczął
się dusić. Już nic nie widział. Tylko Sarę spadającą w przepaść. Złowrogi
zgrzyt metalu. Trzask. Okropny huk. Cisza. Duszę się. Zacisnął zęby, żeby nie
krzyknąć.
- Położę
Ci rękę na sercu – popatrzyła na niego z pogodnym wyrazem twarzy.
Ale on
już tego nie słyszał. Poczuł tylko ciepły dotyk tam, gdzie jeszcze przed chwilą
spoczywał ciężar nie do udźwignięcia. Ocknął się i zobaczył, że dziewczyna
patrzy na niego z mieszaniną strachu i obrzydzenia. Oderwała rękę jak oparzona.
Sam się siebie brzydził. Może z zewnątrz też zacząłem już gnić. Powinienem nie
żyć.
– Tyle
smutku? Przepraszam – spojrzała gdzieś poza niego ze strachem i z
grymasem bólu na twarzy ponownie położyła dłoń. Miała zielone oczy, jakich
grafik by nie stworzył. Nawet, gdyby spróbował, po wielu godzinach pracy prototyp
nie dorównałby oryginałowi. Boże, jeśli
istniejesz, co w takich oczach mógłbyś poprawić?
Znowu
położyła mu rękę na sercu. Jude stał oniemiały i czekał na rychłą
kompromitację. Już miał odejść od dziewczyny, która zmuszała się do jakiegoś
nadludzkiego wysiłku, gdy otworzyła usta i wypowiedziała pierwsze zdanie.
- Chcesz
mnie skompromitować. Pierwsze imię to Angela. Daisy.
Tony. Rose. George. Patricia.
Mógł się
domyślić, że zada mu takie pytanie. To oczywiste… Ale skąd u licha znała te
imiona. Ktoś musiał patrzyć mu przez ramię. Jeszcze przed chwilą było mu jej
żal, ale teraz był na nią po prostu wściekły. Już dawno nie był wściekły na
kogoś poza sobą samym. Kiedy to było? Ponad rok temu. Uśmiechnął się pod nosem.
Znienawidził ją w ułamku sekundy. Miał ochotę strącić jej rękę, odwrócić się i
odejść. Te wszystkie myśli i uczucia zawładnęły nim w ciągu ułamka sekundy,
podczas gdy przez ostatnie kilka miesięcy nie czuł nic.
Ręka oszustki, stała się bezwładna i wraz z właścicielką uderzyła o
bruk. Upadek wyglądał realistycznie, ale należało mieć się na baczności. Nie
wykluczone, że to sprawka zorganizowanej grupy złodziei, którzy okradają nic
nie podejrzewających gapiów. Tylko z czego mieliby okraść faceta w klapkach?
Gdy przyjrzał się bliżej, z przykrością stwierdził, że dziewczyna niestety nie
udaje. Szlag! Ostrożnie zbliżył się do twarzy dziewczyny, żeby sprawdzić, czy
oddycha. Chociaż tyle, że żyje, pomyślał. Krew… Pełno tu krwi!
- Niech
ktoś wezwie karetkę! Znam ją, wezmę ją do biura dopóki nie przyjadą, niech ktoś
mi pomoże!
Gdy
niósł bezwładne i znienawidzone ciało w poprzek ulicy, słyszał zawiedzione
pomruki gapiów. „Wszędzie oszuści, gdzie się człowiek nie obejrzy”. Szło za nim
dwóch przerażonych, ale i chętnych do pomocy licealistów. Pewnie podpalali
trawę w przerwie między lekcjami. Z przejęciem powtarzali ciągle to samo „Aaale
jazda, stary!”.
Zabieranie
tej dziewczyny nie było najlepszym pomysłem, ale w biurze było cicho i ciepło. Ułożył
ją na kanapie, wyjął z szafy czysty podkoszulek i przyłożył do rany z tyłu głowy. Licealiści
zdawali się rozumieć wydarzenie lepiej niż pozostali przechodnie.
- Proszę pana? Nie boi się pan, że będą
kłopoty? Przecież pan jej tak naprawdę nie zna. Po co jej pomagać. I tak ją
deportują.
- W
istocie chłopaki, jazda na całego. Zdaje się, że możecie już iść. Zostanę z
nią, dopóki nie przyjedzie karetka.
- Stary,
ale uważaj, to w końcu Cyganka. No, niczego sobie, ale jednak. Dobra, spadamy,
bo spóźnimy się na polski.
W głowie
roiło mu się od najczarniejszych myśli i ogarniał go strach – skąd mogła wiedzieć,
że jest taki pusty, taki obcy i dlaczego teraz leży na kanapie dla klientów
firmy z jego podkoszulkiem owiniętym wokół głowy?
- Mała,
czemu się przewróciłaś. Taka sztuczka, czy jak? Coś ci nie wyszło. I czemu
jesteś taka… taka niesamowita i straszna zarazem? Co z Tobą będzie, mała? Kto
Cię tutaj przysłał i skąd mam Twoje zdjęcie? Czemu się ciebie boję i mówię sam
do siebie?
Wiele
słyszał o handlu żywym towarem, o zmuszaniu do żebrania. Na pewno o to
chodziło, ale skąd to zdjęcie? Przecież nikt nie robiłby zdjęć zwykłej
żebraczki. Zresztą ona wcale nie zbierała pieniędzy.
- To bez
sensu. Zaraz przyjedzie karetka. Może powinienem im o wszystkim powiedzieć? A
może z nią jechać i udawać jej brata, chłopaka, czy kogo tam? – zaczynał głośno
myśleć tak, jak wtedy, gdy musiał wybierać, czy zostać w Rzeszowie, czy wrócić
do swojego Londynu. Został tam, gdzie jego serce. Game over.
Syreny.
- Mała,
za dwie minuty po Ciebie przyjdą. Jeśli masz się obudzić i coś mi powiedzieć,
to teraz, bo muszę podjąć decyzję. Albo idę z Tobą, albo przeciw Tobie.
I już nic nie mógł mówić, bo
przypomniał sobie te zielone oczy – takie młode, ale na pewno smutne. Nie
wiedział, kto był ofiarą, czy on, czy ona.
- Proszę
się odsunąć! – sanitariusz sprawdził, czy oddycha, odwinął głowę dziewczyny,
włożył bezceremonialnie palce w ranę, drugi zaś świecił latareczką w jej oczy.
– Zna ją pan?
- Tak,
to moja siostra – skłamał. Nie lubił tego, ale to jedyne co mu wychodziło.
- Co się
konkretnie stało? Ktoś, kto wezwał karetkę nie umiał nic dokładnie powiedzieć.
- Zwykłe
omdlenie. Uderzyła głową o bruk – teraz już tylko mijał się z prawdą. Niezwykłe omdlenie.
- Może pan
z nami jechać, jeśli nie ma Pan innego transportu.
- Pojadę
własnym autem, tylko nie wiem, do którego szpitala… Aha, ona nie ma dokumentów
przy sobie, mogę dowieźć je później?
- To już
nie nasza sprawa. Jak pan dojedzie do szpitala numer dwa, to Pan może dać
ubezpieczenie albo dowód tożsamości i zapłacić.
Ubrał
buty, zamknął za sanitariuszami biuro i pobiegł na parking. Był zły, bo
wiedział, że nie powinien jeździć autem. Kilka dni temu bezczelny kieszonkowiec
ukradł mu portfel ze wszystkimi dokumentami. Co za idiotyczna sytuacja. Zamiast
biec za złodziejem, stał jak wryty przez jedną sekundę, a następnie wsiadł do
auta i pojechał do Narola, do rodziców.
- Alice? Listen to me for a moment. No, no, I’m not
making fun of you. Just listen. Bring your ID and health insurance to hospital
number 2. Make it quick. I need it to help someone. Yes, confidential.
Czuł się
naprawdę okropnie wciągając w to swoją siostrę, ale miał nieodparte wrażenie,
że w ten sposób uratuje komuś życie. Alice czekała pod wejściem na izbę
przyjęć. Była zła i przestraszona.
- Jak ci
się udało zdążyć przede mną? – zapytał nie ukrywając radości w głosie.
- Może
nie jesteś takim dobrym kierowcą, jak ci się zawsze zdawało. A może po prostu motory
jeżdżą szybciej. Mam tu to, o co mnie prosiłeś, nie wiem dlaczego po angielsku.
I mam nadzieję, że to, co teraz robię jest bardzo dla Ciebie bardzo ważne, bo
na kilometr wyczuwam kłopoty.
- Alice,
nikt o niczym się nie dowie. Ok? Tylko podam pani te dokumenty, powiem, że
jestem bratem dziewczyny, która miała przeze mnie wypadek i zaraz Ci wszystko
oddam. Poczekaj pięć minut.
- Już mi
się to nie podoba.
- Po
prostu tu stój i patrz, czy nie wchodzą jacyś dziwni ludzie, no wiesz
obcokrajowcy.
- Masz
na myśli siebie?
- Złośliwa
i przekorna, jak zawsze. Skup się i po prostu pilnuj.
- Dobra,
idź już, tylko szybko. Chcę mieć to za sobą.
Z dokumentami
poszło jak z płatka. No prawie, bo zagraniczne ubezpieczenia wprowadziły niezłe
zamieszanie i wszystko trwało z pół godziny.
Nikt nawet nie sprawdził, czy zdjęcie się zgadza i wszystko było w
porządku. Osiemnastoletnia panna Alice Lovegood była legalna i do tego
przysługiwał jej jednoosobowy pokój.
Tymczasem
prawdziwa Alice stała pod wejściem do szpitala i zapuszczała korzenie. Cierpliwa
i wyrozumiała, jak zawsze.
-
Wszystko załatwione. Nikt nie wchodził? – Jude zapytał, choć sam nie wierzył w
istnienie owych handlarzy żywym towarem, którzy powstali w jego wyobraźni.
- Nikt,
kto wydałby mi się podejrzany. Sami Polacy. No może poza jedną kobietą w
łachmanach i koszykiem. Wyglądała na staruszkę.
- Alice!
Nigdy nie możesz robić, o co cię proszę?
Rzucił
się pędem do poczekalni, ale staruszki nie było. Wrócił do pielęgniarki, która
zajmowała się ubezpieczeniem.
-
Przepraszam, może mi pani powiedzieć, gdzie dokładnie mogę znaleźć moją
siostrę?
- Jeszcze
robią jej prześwietlenie. Potem umieszczą ją w sali numer 1 na parterze, o tu
prosto.
Nie
odpowiadając, pobiegł we wskazanym kierunku, po drodze potrącając kilka osób.
Staruszki, ani nikogo innego jednak nie było. Wszystko wyglądało w porządku,
pokój był pusty. Zadzwonił dzwonkiem i zaraz pojawiła się uprzejma
pielęgniarka.
- Czy
może Pani wezwać lekarza dyżurnego? Chciałbym się dowiedzieć, jak się czuje
moja siostra.
- Z
tego, co wiem, to czeka na rezonans magnetyczny. Ma pękniętą czaszkę, rana na głowie jest
tylko powierzchowna.
- Mimo
wszystko, proszę wezwać lekarza. Muszę porozmawiać z nim osobiście. –
zdenerwowanie powoli ustępowało.
-
Dobrze, ale będzie pan musiał chwilę poczekać, doktor wykonuje w tej chwili
zabieg.
-
Dziękuję – odpowiedział już zupełnie opanowanym tonem. Dopiero teraz dostrzegł,
że pielęgniarka ma współczujący wyraz twarzy i naprawdę chce mu pomóc – i
przepraszam, że byłem niegrzeczny.
Kobieta
uśmiechnęła się pogodnie i cicho wyszła. Został sam. Znowu.
Czuł
odrazę do szpitali. To tutaj obudził się rok temu, zupełnie nic nie czując.
Zaczął przeczesywać otoczenie w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale był sam.
Próbował znaleźć w głowie jakiś punkt zaczepienia i z trudem przypomniał sobie
kim jest i skąd się wziął w tym oszołamiająco białym miejscu. A potem już tylko
przepadał w ciemność. Przyjechała jego matka z jej ust wydobyły się najbardziej odrażające słowa, jakie mogły istnieć. Długo
myślał, że to tylko koszmar, bo nadal niewiele czuł. O przeklęta morfino,
wspominał. Na pewno pękłoby mu serce, gdyby nie narkotyk. „Sarah nie żyje,
Jude. Ale Tommy ma się dobrze…” Co dalej mówiła, tego już nie pamięta. Sarah
nie żyła od dwóch tygodni, a lekarze zamiast go dobić, walczyli o jego podłe
życie.
- Panie
Lovegood? Zaraz przywieziemy pana siostrę. – Z transu wydobył go głos lekarza.
Tego samego lekarza, który ratował go przed rokiem. – Proszę się nie martwić,
wszystko z nią w porządku. Ma tylko dziesięć szwów. Zatrzymamy ją kilka dni,
żeby upewnić się, że omdlenia nie powrócą.
-
Dziękuję, panie Jarocki. Po raz kolejny stanął pan na wysokości zadania.
Lekarz o
zmęczonych oczach zmarszczył brwi, bo pamiętał, jak bardzo Jude nie chciał żyć.
Poklepał go po ramieniu i prawie bezgłośnie wyszedł z pokoju. Zmęczenie wzięło
górę. Jude oparł głowę o ścianę i odpłynął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz